W poszukiwaniu Raju: Ujung Genteng

L1070662-Lo-Fi

Moja przyjaciółka Kaja odwiedziła mnie na dwa tygodnie pomiędzy listopadem a grudniem. Roznosiła mnie radość! Chyba nikt nie przegadał razem tylu nocy i dni o Indonezji co my dwie. Zależało nam na wypadzie na plażę, wyrwaniu się z miasta. Nie byłyśmy zdecydowane, w końcu jeden z naszych znajomych doradził nam : Ujung Genteng (dystrykt Sukabumi, Południowo-zachodnia Jawa)! Zebrałyśmy ekipę: Ja, Kaja, Maria (Gwatemala), Ahyana ( Karaiby),  Anita ( Włochy).

Dea (Indonezja) marudził nam przez telefon z dwie godziny przed wyjazdem, że nie wie czy jechać, na co nie mając czasu, ani ochoty na głaskanie go odpisałyśmy krótko: „Pakuj swoje fancy stuff i dawaj z nami. YOLO :D” [ „You only live once”…strasznie ostatnio nadużywane żenujące zresztą hasło tutaj użyte jako oczywisty żart”]. Nam się nie mówi „Nie”. Miałyśmy localsa w ekipie. Wyśmienicie! W sześć osób wynajęliśmy samochód z kierowcą. Nie mieliśmy dużo czasu, wyjechaliśmy więc w czwartek w nocy, aby po siedmiu godzinach, rano być na miejscu. Nasz kierowca cholerny struś-pędziwiatr-wariat pędził po jednej z najgorszych dróg jakie można sobie wyobrazić – dziury i zakręty. Udało nam się przetrwać, usnąć. O ósmej rano byliśmy na miejscu. To się nazywa oderwanie od cywilizacji. Malutka wioseczka nad wodą, kury, koguty, chaty z drewna, lepianki, bieda, nuda, nic. Wieczorem cała wioska, przyjdzie podglądać nas przy kolacji, a w czerni nocy widać będzie tylko ogień z ich papierosów. Byliśmy ich atrakcją turystyczną. Bo w Raju nie ma tłumów i o to chodzi. Dotarliśmy do naszego guest-housu z drewna i bambusa. 150 000 rupii (ok. 38 zł)  za noc w tym trzy posiłki dziennie. Na powitanie dostaliśmy więc śniadanie do wyboru : omlet lub naleśniki. O dziwno naleśniki jak w Polsce – cieniuteńkie i polane czekoladowym mlekiem indomilk. Do tego kawa, herbata do wyboru.

A zaledwie 50 metrów od naszej bramy…..Plaża.. Ani żywej duszy prócz dwóch rybaków z wędkami daleko w wodzie, wśród ogromnych fal. Niesamowity upał, przepiękny krajobraz. Po męczącej podróży byliśmy zachwyceni tym co nas zastaliśmy.

L1070565-Lo-Fi  L1070572-Lo-Fi  L1070557-Lo-Fi  L1070580-Lo-Fi  L1070577-Lo-Fi

Wróciliśmy na obiad i poznaliśmy dwóch surferów z naszego guest house’u. Śmiali się sami z siebie, że są Panem Pasta i Panem Czekolada. Jeden z Włoch, drugi ze Szwajcarii. Włoch niezastąpioną gestykulacją emocjonował się później jak to Berlusconi jest skończony. Szwajcar lamentował nad śmieciami na plaży, w miastach w Indonezji wciąż zadając pytanie: „What should I do? What can WE do?”. Ponad 30 stopni, trawiony właśnie wyśmienity lunch i zmęczenie materiału nie pozwoliły mi na dłużej niż 20 minut przytomnej rozmowy o ekologii. Większość nas zapadła w błogą drzemkę, jak tylko dała się wyrwać Panu Czekoladce z głębokiej konwersacji.

L1070624-Lo-Fi

Około siedemnastej poszliśmy znów na plażę, niestety spóźniliśmy się na ceremonię wypuszczania małych żółwi do wody. Ujung Genteng jest znana pod drugą nazwą (szczególnie wśród surferów) jako „Turtle Beach”, czyli „Plaża Żółwi”. Znajduje się tu coś w rodzaju świątyni-instytucji opiekującej się żółwiami. Codziennie wypuszcza się małe żółwie na brzeg plaży, a one prowadzone niezawodnym instynktem ruszają w stronę Oceanu, gdzie znikają w falach. Ten wieczór zapamiętam za to jako najpiękniejszy zachód słońca jaki widziałam w swoim życiu. Mieliśmy wyjątkowe szczęście i chyba, ktoś tam wysoko w górze zebrał najwspanialszych malarzy renesansu, którzy specjalnie dla nas popisywali się swoimi umiejętnościami. Wiem brzmi ckliwie, ale naprawdę na w Ujung Genteng odbywała się magia. Niebo różowiło się, czerwieniło, przechodziło od błękitu w fiolet. Zmieniało się, zacierało, mieszało kolory na naszych oczach a słońce powoli, stopniowo chowało się w oceanie. Odgłos fal w tle, ciepłe powietrze, stopy zatopione w piasku. Usiadłyśmy z Kają na plaży i włączyłyśmy nasze ulubione piosenki „ Mykonos” oraz „Letters”….. If Heaven is on Earth then THIS IS IT [Jeśli niebo jest na Ziemi, to własnie TU].

L1070772  L1070753   L1070754  L1070755  L1070764 L1070738-Lo-Fi  L1070684-Lo-Fi  L1070717-Lo-Fi

Wieczorem przyjechali Lukas i Johan , którzy – RESPEKT! – przyjechali do Ujung Genteng na motorach z pomocą GPS. Na drugi dzień wyprawiliśmy się łodzią do pobliskiej Laguny, w której mogliśmy się wykąpać, nacieszyć widokami. Sama wyprawa łodzią i obserwowanie zmieniającego się brzegu to niezła frajda.

samsung zdjecia 1729 samsung zdjecia 1730 samsung zdjecia 1781 L1070786

Niektórzy przespali to popołudnie, mi było żal. Siedzieliśmy na werandzie z Dea i właścicielem Nowo Zelandczykiem, który przyjechał na weekend z Jakarty by poserfować. Na moje skaleczenie na nodze, które sprytnie zaliczyłam na skale na lagunie, dał mi wyśmienite lekarstwo: chińską maść do wtarcia i coś do palenia……wiadomo: „It will help”. Kim jestem żeby się sprzeczać? Siedzieliśmy słuchając kawałków z lat 60′ tych, 70′ tych i od czasu do czasu wtrącając jakąś historyjkę. Szum fal wtórował naszemu dolce far niente. Wieczorem udało nam się obejrzeć ceremonię z małymi żółwikami. Niesamowite i cudowne przeżycie, gdy wysypane z wiader malutkie żółwiki pełzną z całych sił w stronę wody.

L1070869L1070878 L1070883 L1070890 L1070874 L1070899L1070952 L1070948 Kolejny ubarwiony przepiękną paletą zachód słońca. Nikt nie chciał wracać do domu. Krzyczeliśmy z samochodu do naszej gospodyni : „Sampai Jumpa!” ( „Do Zobaczenia Wkrótce”).